niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 25

- Jaka wojna?- zapytałam zdziwiona.
Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, następnie spojrzeli na siebie. Nicholas podszedł powoli do mnie i usiadł na kanapie obok.
- Wychodzi na to, że Król Karlen ma zamiar się ciebie pobyć. Wie, że jesteś jedyną osobą, która może go pokonać, więc dlatego chce cię zabić. Nie możemy na to pozwolić i dlatego jak najszybciej musimy wyszkolić żołnierzy, a w szczególności ciebie, byśmy mogli stanąć do walki i ocalić Arklan. Rozumiesz?
Spojrzałam na niego, a następnie na resztę osób,która znajdowała się w pomieszczeniu. Patrzyli na mnie z niecierpliwością. Z pewnością zastanawiali się co odpowiem. Powiem szczerze, sama nie wiedziałam co odpowiedzieć. Z jednej strony dzięki mnie można ocalić Arklan, lecz z drugiej strony nie wiadomo kto zginie podczas walki. Nie mam zamiaru stracić bliskich, a w szczególności przyjaciół. A co jeśli ta wojna jest nieunikniona? Zamknęłam oczy. Kiedy otworzyłam je ponownie nie znajdowałam się w salonie. Bardziej wyglądało to jakby byłam w lesie. Drzewa wyglądały tutaj jak żywe. Przed każdym z nich stała jakaś postać. Większość z nich była w młodym wieku. Byli ubrani w dziwne stroje, w których przewyższał kolor zielony. We włosach wplecione mieli gałęzie z drzew przy których stali. Kiedy zobaczyli mnie zaczęli między sobą szeptać w nieznanym przeze mnie języku. Wyglądało to bardziej jakby z ich ust wydobywał się szum liści. W oddali zobaczyłam jakieś światło. Nie zwracając już więcej uwagi skierowałam się w kierunku światła. Z każdym krokiem zbliżałam się bardziej. Przeszłam między gęstymi krzakami. Nagle znalazłam się na polanie. Znajdowało się tam wiele stworzeń. Jednak tylko niektóre z nich znałam. Znajdowały się m.in. gryfy, elfy i jednorożce. Na około latały dziwne okrągłe stworzenia świecące jak świetliki. Przesuwałam się między stworzeniami w stronę ogniska. Kiedy w końcu tam dotarłam moim oczom ukazałam się jakaś kobieta. Cerę miała śnieżnie białą, długie czarne włosy, a ubrana była w piękną zieloną suknię. Kobieta spojrzała na mnie i się uśmiechnęła.
- Witaj Kimberly, czekałam na ciebie - powiedziała kobieta wyciągając w moim kierunku dłoń.
- Skąd pani mnie zna? - spytałam zaskoczona.
Kobieta roześmiała się razem z elfami które za nią stały.
- Jestem twoją matką Kimberly. Przepraszam, że zostawiłam cię, ale nie miałam wyboru. Nie mi jest spełnić przepowiednie tylko tobie. A nie było innego sposoby, abyś mogła w spokoju dorastać. Lecz teraz nadszedł czas, abyś wykonała to co wyrocznia przepowiedziała - powiedziała kobieta.
- Ale jak to? Czemu niby ja muszę wykonać przepowiednię? Ale ja nie jestem nikim niezwykłym, jestem normalna.
- Kochanie jeszcze o tym nie wiesz, ale to właśnie twoim zadaniem jest uratować Arklan, aby zły król nie zniszczył go doszczętnie i żeby nie dostał władzy również w realnym świecie. To twój cel: zniszczyć Karlena i zrzucić go z tronu. A panowaniem zajmie się prawowity następca tronu Arklen, który się zwie William, znany ci również jako...
Nagle poczułam jak coś zimnego oblewa moje ciało. Otworzyłam oczy i znowu znalazłam się w salonie.
- Co się stało? -zapytałam przerażona.
- Zemdlałaś, w żaden sposób nie mogliśmy ciebie ocucić, już się bałam, że coś się z tobą dzieje - powiedziała przestraszona Elena i przytuliła mnie mocno.



Aaaaaaaa!!!

Ja nie wierze jak szybko jest powyżej dwóch tysięcy wejść. Nie uwierzycie jaki mam teraz smail.
Dobra uspokój się Vivian.
Nie mogę jestem tak pod jarana i nie wiem jak to opisać.
Z pewnością zauważyliście nowy wygląd bloga.
PS: Nagłówek zrobiłam sama i mi za pierwszym razem wyszedł. Powiedzcie jak wam się podoba.
Pozdrawiam

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział 24

Nagle wszystko wokół mnie zaczęło krążyć. Obraz zrobił się rozmazany pod wpływem napływających łez. Nie mogłam tu dłużej zostać. Musiałam wyjść z stąd. Jak najszybciej wyszłam że szpitala. Nie obchodziło mnie to czy ktoś za mną idzie. Miałam to wszystko gdzieś. Szłam prosto przed siebie. Zatrzymałam się dopiero przy głównej drodze. Było już ciemno. Rozejrzałam się czy nic nie jedzie i ruszyłam w dalszą drogę. Nagle nie wiadomo z jakiego powodu zatrzymałam się na środku drogi. Nie mogłam się wcale ruszyć. Nagle zauważyłam, że nadjeżdża samochód. Pędził straszne szybko, prosto na mnie. Chciałam uciekać z stąd jak najszybciej, lecz mój wysiłek poszedł na marne. Za żadne skarby nie mogłam się ruszyć. Kiedy myślałam że zginę, ktoś złapał mnie w pasie i poleciałam z nią na bok. Samochód przejechał obok i nikogo nie zadrasną. Spojrzałam na swojego wybawiciela. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam Willa.
- Jesteś cała? -zapytał.
Sprawdziłam czy mogę ruszać kończynami i czy nic mnie nie boli. Było wszystko w porządku.
- Tak. Wszystko ok - odpowiedziałam z ulgą.
Chłopak wstał i wyciągną w moją stronę rękę. nagle z drugiej strony drogi zobaczyłam małe stworzonko. Miało na sobie ubranko z liści. Po jego minie było widać, że nie jest zadowolony.
- To jeszcze nie koniec- powiedziało i znikło rozmywając się w powietrzu.
- Co się stało? - zapytał patrząc to na mnie, to na miejsce gdzie przed chwilą stało stworzonko.
- Widziałeś? -spytałam wskazując na miejsce po drugiej stronie.
- Nic nie widziałem,  a coś tam było?
- Takie małe stworzenie tam stało i mówiło, że "to jeszcze nie koniec" - odpowiedziałam zszokowana.
- Może lepiej z stąd chodźmy - powiedział nieco zestresowany.
Zgodziłam się i ruszyliśmy z tego miejsca. Will zaprowadził mnie do jednej kafejki, które są otwarte całodobowo. Chłopak postawił przede mną kubek ciepłego kakao. Usiadł naprzeciwko mnie i chwycił mnie za dłoń. Poczułam takie dziwne ciepło które zaczęło przeze mnie przepływać.
- Jak się czujesz? - zapytał przerywając milczenie.
- Sama nie wiem. Myślałam, że to będzie mój najlepszy dzień, a tutaj wypadek mamy i jej śmierć, a przed chwilą mało brakowało a sama bym zginęła. I jeszcze ten stworek i jego dziwnie zachowanie. Załamać się można.
- Nie martw się. Masz nas wszystkich. Będziemy cię wspierać.
Rozmawialiśmy tak jeszcze przez pół godziny, gdy zadzwoniła komórka Willa. Odebrała po chwili i zaczął rozmowę.
- Słucham... Tak jest ze mną... zaraz przyjdziemy - powiedział i rozłączył się.
- Kto dzwonił? - zapytałam.
- Elena . Pytała się czy cię znalazłem i prosiła nas o przyjście przed szpital - odpowiedział.
Wstaliśmy od stolika i wychodząc skierowaliśmy się w drogę powrotną do szpitala. Podczas drogi nie spotkało nas nic zaskakującego. Kiedy dotarliśmy na miejsce przed budynkiem stała Elena z Conorem i Nicholasem. Nigdzie nie widziałam jej taty.
- Jesteście w końcu. Już myśleliśmy że was porwano - powiedział z ulgą Nicholas.
- Elena, gdzie jest twój tata? - zapytałam.
- Pojechał do domu. Musi jutro wcześnie wstać do pracy - odpowiedziała.
- Musimy już jechać. Elena z Conorem pojadą z nami do posiadłości i będą z nami nocować -powiedział Nicholas podchodząc do mnie i biorąc mnie za rękę.
- To ja może pojadę z wami - zaproponował Will.
- Nie trzeba poradzimy sobie sami - wtrącił mi się Nicholas zerkając wrogo na Will'a.
- No dobra, ale jak coś będziesz chciała Kim to możesz do mnie zadzwonić, jak co Elena ma mój numer - powiedział Will.
Po chwili jechałam już z Eleną i Conorem samochodem Eleny. Conor prowadził. Nicholas postanowił pojechać motorem do domu. Jechaliśmy tak w milczeniu. Nie mogłam tej ciszy wytrzymać. Przez nią ciągle w mojej głowie pojawiały się wydarzenia dzisiejszego dnia. Jednak jedna rzecz pojawiała się ciągle. Był to mały stworek. Wydawało mi się, że gdzieś już go widziałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie.
Nie wytrzymałam. Musiałam się spytać.
- Conor co to może być: taki mały stworek w ubraniu z liści i skrzydełkami? -zapytałam w końcu.
- To może być "Pixie". A czemu pytasz?
- Widziałam dzisiaj takie stworzenie po tym gdy o mało nie potrącił mnie samochód.
- A kiedy to było? - zapytał już nieco zdenerwowany.
- Jakąś niecałą godzinę temu. - odpowiedziałam niepewnie.
- A jakieś znaki szczególne albo coś mówił?
- Miał  złowrogą minę i mówił coś, że to jeszcze nie koniec.
Chłopak spoważniał i przyśpieszył. Szybko dojechaliśmy do domu, a Conor kazał szybko wejść do środka. Usiadłam z Eleną na kanapie w salonie. Conor zawzięcie chodził po domu i nawoływał jakiegoś Zgredka. Nagle usłyszałyśmy dźwięk otwierających się drzwi.
- Dobrze, ze jesteś. Karlien nasłała na Kim pixie. Wydaje mi się, że chce ją zabić zanim zacznie się wojna - powiedział Conor łapiąc Nicholasa od progu. Nicholas natychmiast spoważniał. Nagle obok nie pojawił się następny stworek. Jednak był on od tamtego o wiele mniejszy.
- Czemu mnie wezwałeś? - odezwał się stworek.
- Zgredku wezwij wszystkich. Szykuje się wojna...